Witold Szwedkowski z Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej (nr 24). Trochę Meksyku, czyli dżungla a’la Paul Spracklin. Geniusz czy kuglarz?

SzwedkowskiNAPROMGdy na dworze mróz, nieczęsto myślimy o pracy w ogrodzie. Ale spokojnie, porządek świata toczy się odwiecznym rytmem, więc przyjdzie i czas na pielęgnację roślin gruntowych. Te najwrażliwsze zabezpieczyliśmy przecież chochołami, mulczem czy pryzmami suchych liści.

Zieleń, jeśli nie jest przysypana śniegiem, przebija tylko gdzieniegdzie za sprawą roślin wiecznie zielonych. Choinki, niektóre krzewy czy nawet jemioły, zdają się być zapowiedzią wiosny w szaro-białym otoczeniu. Część z nas już do nich przywykła, więc na większości ludzi nie robią większego wrażenia. Dlatego większą ekscytację mogą wzbudzić egzemplarze zieleni, które zaszczepione zostały na polskim gruncie z krain o cieplejszym klimacie. Gdzieniegdzie, w czyimś ogródku możemy wypatrzeć związany pióropusz mrozoodpornej palmy, a częściej pochodzące z południowych części Ameryki Północnej jukki ogrodowe.

Te ostatnie są na tyle łatwe w rozmnażaniu i mało wymagające, że bywają używane do nasadzeń przez partyzantkę ogrodniczą. U nas to jednak wciąż rzadkość. Ale kraje Europy Zachodniej mają klimat łagodniejszy od polskiego. Na przykład wpływ ciepła niesionego z Karaibów przez Prąd Zatokowy sprawia, że luty w Wielkiej Brytanii przypomina raczej nasz listopad. Tym nie mniej, dla miłośników roślin z Meksyku czy południowych stanów USA, to wciąż wyzwanie. Podjął je kilka lat temu Anglik, Paul Spracklin. Postanowił wzbogacić swoją okolicę o ogród wyglądający jak najprawdziwsza meksykańska dżungla. Jego otwartą, przydomową działkę porastają kaktusy, aloesy, palmy, jukki i agawy.

Nie, nie w donicach, w gruncie! Spracklin swoją pasję do roślin doniczkowych dosłownie przeniósł do ogrodu. Systematycznie przeprowadzał z mieszkania kolejne rośliny, co zdaniem niemal wszystkich sąsiadów było objawem, co najmniej lekkomyślności. Robiąc to jednak w sposób przemyślany, ze znajomością właściwości różnych rodzajów podłoża, miejsc o najdłuższej ekspozycji światła i nawet śladowym promieniowaniu cieplnym emitowanym przez ściany domu, rozwiewał wątpliwości sceptyków.

Dziś, w Essex, jego ogród jest regionalną atrakcją i obiektem niemałego zainteresowania. Pytany jak powtórzyć jego sukces, nieco nonszalancko odpowiada, że receptą jest lekkie zaniedbanie takiego ogrodu. Niewiarygodne? Trochę tak, wszak natury się nie da oszukać. Bo o ile przez większą część roku Spracklin zostawia zahartowanym roślinom swobodę do wykorzystywania ich naturalnych zdolności adaptacyjnych, to zimą sprawa jest trochę bardziej złożona. Niektóre gatunki zimują otulone, a część jest dodatkowo przykryta przezroczystymi parasolami.

Jest jeszcze jeden sekret, który przejrzeli znawcy flory. Część z roślin Paula Spracklina tylko wygląda na okazy rodem z dżungli. Tak naprawdę pochodzą z obszarów, gdzie klimat nie rozpieszcza i od czasu do czasu zdarzają się i śnieżyce i przymrozki. Geniusz czy kuglarz? Trudno powiedzieć. Z pewnością pasjonat, który dopiął swego.

wfo