Witold Szwedkowskiz Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej (nr 25): Nik Southern – od rekruterki do florystycznej dyktatorki mody

SzwedkowskiNAPROMW angielskiej dzielnicy szeregowych domków, zieleń to rzadkość. Drzew i krzewów nie ma na podwórkach. Każdą wolną powierzchnię zajmują przybudówki: komórki, warsztaty i składziki. Tworzą malowniczy obraz posklejanych brył i scenografię niejednego filmu Kena Loacha.

Wątpliwą ozdobą tego ścisku są graty wyklęte i wysiedlone z miejsc swojego dotychczasowego stacjonowania w ostępach piwnic i strychów. Czasem porasta je mech, ale zdecydowanie częściej rdza. Drzew i krzewów nie ma też wzdłuż ulic. Wszak na podwórkach nie ma już miejsca na garaże. Zresztą po co cwaniacy mają wykosztowywać się na garaż, skoro mogą zawłaszczać wspólną przestrzeń. Podobna sytuacja chorobliwego „bezdrzewia" coraz częściej dotyka ścisłe centra miast i to nie tylko brytyjskich. W takich okolicznościach pozostają dwie drogi ratunku – parki i zieleń parapetowa.

Nik Southern od dziecka zachwycała się obydwoma. Dom jej babci i dziadka, mieszkających w północnym Londynie, był przepełniony roślinami doniczkowymi. Połączenie roślinności z dość powszechną u dziadków tendencją do pobłażania wnuczkom, sprawiały, że mała Nik miała w czasie ferii i wakacji warunki rajskie, a co najmniej arkadyjskie. Drugim źródłem radości był park miejski Wiktorii, oaza klasy pracującej londyńskiego East Endu. Po latach Southern wspominała, że „dla dziecka wychowującego się w mieście, park był miejscem magicznym i dowodem na to, że przyroda naprawdę istnieje". Ścieżki w parkach bywają zwykle proste, ale ścieżki ludzkiego życia już rzadziej. Droga do miana wpływowej florystyki może prowadzić na przykład przez trzynaście lat pracy na etacie rekruterki w prywatnej firmie pośrednictwa pracy. I jak nie od razu Kew Gardens zbudowano, tak trochę czasu musi zająć zbudowanie własnej firmy florystycznej. Jednak bywa, że punkt przełomowy pojawia się nagle i niespodziewanie.

Mawia się, że w każdym wielkim sukcesie jest łut szczęścia. Ale szczęście sprzyja tylko przygotowanym, a gdy trafi na osobę gotową i zdecydowaną, szczęścia zaczynają chodzić i parami i czwórkami. Southern dostała wreszcie duże zlecenie. Pochodziło od firmy odzieżowej i obejmowało większą liczbę florystycznych gadżetów, które firma wysyłała do redakcji brytyjskich magazynów jako praktyczny prezent promocyjny. Mniejsza o to, czym był ten gadżet. Ważne, że w jednej redakcji bardzo przypadł do gustu redaktorowi naczelnemu.

Zdecydowano więc umieścić wzmiankę o realizacji autorstwa Southern – początkującej florystyce, nikomu nie znanej wśród sylwetek kwiaciarzy, wyznaczających trendy w Wielkiej Brytanii. Niedługo potem skrzynka pocztowa byłej rekruterki zapełniła się propozycjami współpracy. By podjąć się choćby tylko tych najciekawszych, trzeba było wynająć lokal. Potem kolejny, większy. W przeciągu kilku lat, niestandardowe podejście do aranżacji kwiatów ciętych i doniczkowych, zapewniło Nik Southern wiodącą pozycję w świecie dyktujących kwiatowe mody profesjonalistów. Mimo, że do florystycznego świata weszła bez formalnego wykształcenia i... „po partyzancku".

wfo